środa, 18 listopada 2009

Pomnikowy zawrót głowy

Władza stawia pomniki w imieniu obywateli. W imieniu obywateli także składa pod nimi wieńce i pochyla przed nimi głowy. Znane są też przypadki, że z tego samego pełnomocnictwa władza pomniki burzy. Najczęściej jednak o nich po prostu zapomina.

Taki pomnik to w ogóle dziwna rzecz jest. Może być zupełnie nowiutki, zrobiony od podstaw „ku chwale” i „na cześć”. Może też być nowiutki tylko w połowie, jeżeli „ku przestrodze” i „na pohybel” niszczy się górę, a dół się pozostawia, jakby było mu wszystko jedno, czy dźwiga tego, czy innego. Cóż, kamień jest cierpliwy i dużo wytrzyma.

Weźmy na przykład Pomnik Wdzięczności, zwany także Pomnikiem Braterstwa Broni. Jego cokół dumnie wynosił ku chmurom cesarza Fryderyka III przez prawie pięćdziesiąt lat*. W połowie ubiegłego wieku cesarz gdzieś przepadł, ale w nagrodę podarowano cokołowi nie jednego, ale aż dwóch mieszkańców, którzy tkwią tam do dziś. Mieszkańcy ci w zasadzie bardzo przyczynili się do tego, że jego wysokość Fryderyk musiał z cokołu emigrować. Z resztą ci, którzy go wznieśli, też musieli. Z miasta. Dzisiaj groźba eksmisji z cokołu krąży nad tą dwójką, która zajęła cesarskie miejsce. A może i nad cokołem – jeżeli ktoś podejmie decyzję o przenosinach całości na cmentarz Armii Czerwonej. Mniejsza o to, że pomnik ten objęty jest ochroną władz państwowych i figuruje w wykazach rosyjskich jako obiekt pamięci. Wygląda więc na to, że z większym (lub mniejszym) chciejstwem, włodarze miasta muszą zadbać nie tylko o cokół, ale również o jego lokatorów. Szkoda, że Fryderyk nie doczekał.

Doczekał za to inny Fryderyk - Chopin. Ten zamustrował się sprytnie tuż koło szkoły muzycznej, dzięki czemu nikt nie czyni mu zarzutów, że nie pasuje do rzeczywistości. Nikt też nie nastaje na cokół, przez czterdzieści pięć lat będący podporą dla twórcy Kulturkampfu, który łaskaw był onegdaj pouczyć swoich współziomków „bijcie Polaków tak długo, dopóki nie utracą wiary w sens życia”.

Z postaciami prezentowanymi na pomnikach jest ten problem, że głoszone przez nich tezy, dzięki którym stanęli na monumentach, mogą przyczynić się po latach do ich upadku. Dlatego wygodniej zafundować sobie obelisk i w zależności od potrzeb zmieniać napisy. Bardzo to wygodne i praktyczne.

Weźmy taki Pomnik Pokoju, vel ZBOWiD-u, vel Kombatanta. Nazwa jest wielce ciekawa, bo od bez mała dwudziestu lat „kombatanci” są na cenzurowanym: ulicę o tej nazwie przemianowano na oszczędniej patriotyczną „Na podkowie”. Ale pomnik kombatantów jest. I ma się dobrze. Kilkakrotnie w ciągu roku głowę pochylają przed nim przy łopocie flag i warcie honorowej najwyższe władze miasta. Czyli dla monumentu nic nowego: kilkadziesiąt lat temu oddawali mu honory na ten przykład niemieccy strzelcy, szykujący się do sprania tyłków Polakom. Wielce to zabawne. Jako się powyżej rzekło, kamień jest cierpliwy.

Nawet jak cokół nie dźwiga ważnej persony, a pomnik jest w zasadzie głazem z ozdobami i napisami, również może sromotnie podpaść: oto sto lat starsi kombatanci (od tych od Pomnika Kombatantów), ufundowali tzw. Kamień Strzelców, poświęcony poległym żołnierzom 6. Batalionu Strzelców i postawili go sobie na dzisiejszej Gęsiej Górce. Potem pomnik wylądował w miejscu, nieopodal którego 60 lat później chodziłem do przedszkola. Jednak zanim rozpoczęła się moja (trwająca z resztą do dziś) edukacja, na głazie zawisła tablica upamiętniająca zabitych milicjantów. Po tzw. przemianach tablicę diabli wzięli, a niezagospodarowany głaz porastał sobie ponad dziesięć lat mchem i nikt nie chciał czcić przed nim kogokolwiek i czegokolwiek. Tak bardzo nie chciał, że w końcu w 94 roku buldożer skutecznie rozprawił się z Kamieniem Strzelców, zrównując go z ziemią. No – prawie zrównując – bo leżąc plackiem nieco jeszcze wystaje z trawy.

Rzecz jasna wspomniane obiekty nie są jedynymi, które w lepszej lub gorszej formie przetrwały do dzisiaj od czasów, kiedy Oleśnica nazywała się Oels. Ich twórcy i fundatorzy mocno musieliby się jednak dziwić, gdyby wiedzieli, jaką sprawę sławią teraz.

Może nadeszła pora, żeby powstał u nas naprawdę polski, oleśnicki pomnik? Bez konotacji politycznych. I bez zbytniego patosu. Taki nasz od początku do końca, poświęcony niepodległości w każdym wymiarze: 3-majowym, 11-listopadowym, może 8-majowym czy 15-sierpniowym. I może lepiej niech władza go nie funduje, bo jestem bardziej niż pewien, że donatorzy sami się znajdą. Władza – obecna czy jutrzejsza – niechaj zadba o godną lokalizację.

A jak coś pójdzie nie tak, to najwyżej nowi gospodarze zmienią sobie tablicę.
*Wszelkie dane historyczne o oleśnickich pomnikach zaczerpnąłem z opracowania p. Marka Nienałtowskiego, umieszczonego na stronie www.olesnica.org
A do dyskusji już wkrótce zapraszam na stronę http://www.dlaolesnicy.org/