Wniosek o rozwiązanie koła zawierał jakieś dziwne tezy. Że koło nie działało, no a jak już działało, to w knajpach, a to przecie, mili państwo, granda jest i skandal.
Podpisali się pod tym kolesie, którzy w ciągu roku średnio raz pojawili się na zebraniu. Albo nawet wcale. No i region je rozwiązał. Odwołaliśmy się razem i każdy z osobna. W tym czasie ten sam region powołał do życia nowe koło. Inauguracja jego działalności odbyła się na basenie. Komunikat prasowy informował, że oto członkowie i sympatycy organizacji zebrali się by uczcić akt powstania nowej struktury. Był jeden poseł z ostatniej ławki, jeden wójt, paru radnych, pół autobusu statystów, kiełbaski i piwo.
Nikt nie miał ochoty (odwagi?) nas o tym poinformować. A. dowiedział się przypadkiem, ja po fakcie. M. kilka miesięcy wcześniej stwierdził, że nie będzie kopać się z koniem i podziękował premierowi oraz jego lokalnym kapralom za współpracę. Kolega-naukowiec musiał skrócić pobyt na madryckiej uczelni, bo jeden eksponowany działacz, lubujący się w nachodzeniu lokalnych mediów, ogłosił wszem i wobec, że kolega – naukowiec przebywa w Hiszpanii i jeszcze trochę tam posiedzi, toteż w rozwiązanym kole są aż dwie osoby: A. i ja. Kolega-naukowiec wymógł na działaczu przeredagowanie oświadczenia, ale złodzieje i tak mogli przez to zainteresować się jego pustym mieszkaniem... kolega więc wrócił (dotąd działał aktywnie poprzez skejpa i inne cuda techniki), zatem fizycznie zrobiło się nas trzech.
Za mało, by istnieć, za dużo, by dać o sobie zapomnieć.
W tym okresie „nowe koło” (w skrócie nk, jak nasza-klasa, portal szczególnie lubiany przez jednego z działaczy, który za tę sympatię musiał zapłacić 500 zł) wykazało kilka ciekawych inicjatyw. Na przykład tydzień po tygodniu ukazywały się w lokalnych mediach oświadczenia typu „Niniejszym uroczyście oświadczamy, że nie ma już dotychczasowego koła naszej organizacji, bo je rozwiązali, ale spoko, zmontowaliśmy sobie nowe, a w tym starym, co to go już nie ma, to są jeszcze trzy osoby, ale jedna jest w Hiszpanii, czyli w sumie są dwie, ale i tak nie działają, czyli jakby ich nie było”. A że owszem, działaliśmy, to chyba za tydzień pojawia się następne w stylu „jako, że koło rozwiązano, to go nie ma, ale jako, że może się odwołać, to jest, ale to u nas jest fajnie, bo mieliśmy grilla na basenie”. Po kolejnym tygodniu znowu coś w guście „Aha, w naszych poprzednich oświadczeniach w sumie pisaliśmy, że koło rozwiązano, bo nie działało, ale zapomnieliśmy dodać, że M. to kawał łobuza, krzyczał na nas i nas nie lubił, a to kulawo trochę, bo jego brat jest zasłużonym wicebronsiem i generalnie nam głupio z tego powodu, ale to nie nasza wina”.
Dostałem też pismo od aktualnego premiera. Nie było pozdrowień, było coś, co odebrałem jako „tak, tak, my bardzo cenimy samorządność, koleżeńskość i mądrość, ale weź spadaj i nie zawracaj mi tyłka jakąś Oleśnicą, jak was we Wrocławiu rozwiązali to ich rzecz, ja tu się muszę teraz z Mirem i Grzechem rozmówić, a ty mi tu że Oleśnica to i tamto, gdzieś mam Oleśnicę, niech se tam knują, nie łam się chłopie, zapisz się do innego koła i głosuj na nas za rok”. Oczywiście całość była nieco krótsza i bez osobistych wycieczek, ale przekaz zrozumiałem jasno i przejrzyście. Utrzymali w mocy nasze rozwiązanie.
Chwilę potem stała się rzecz dziwna, o której już na tym blogu pisałem, nie ma sensu więc do tego wracać. Wspomnę tylko, że koalicyjne porozumienia pomiędzy moją organizacją a ugrupowaniem trzymającym władzę zostały mocno nadwyrężone i stopień zaufania do paru kolegów spadł do niebezpiecznie niskiego poziomu. W sumie mogło się komuś pomieszać we łbie po cmentarnej akcji z sowieckimi żołdakami. A łeb, panie, to trza chronić, najlepiej ponoć takim żołnierskim hełmem.
Czas kończyć i powiastkę, i przygodę z organizacją. Jeżeli do niej przystąpiłem, kiedy przerżnęła podwójne wybory i była w głębokiej... opozycji, to jeżeli ją opuszczę, gdy rządzi i ma realne szanse na kolejną kadencję oraz na zasiedlenie pałacu prezydenckiego, jej wyniki sięgają nieosiągalnych wcześniej szczytów a ludzie zapisują się doń masowo, to chyba nie wyjdę na koniunkturalistę?
Może pozwolę mojemu członkostwu spokojnie sobie wygasnąć, może trzasnę drzwiami. Chciałem rzucić legitymacją, ale nigdy mi nie dali. Ciekawe, czy ci z grilla mają?
Szkoda, bo ze wszystkich formalnych ugrupowań w skali kraju, ideały tego były mi najbliższe. Tylko wykonawców owych idei Platforma ma do dupy. Gdybym tragizował, napisałbym coś w ten deseń: moje dziewicze zaangażowanie zostało brutalnie zgwałcone przez polityczną rzeczywistość, a nieskalane lico obrzygane przez miejscowych cwaniaków, itede, itepe. Na szczęście „skala kraju” póki co niespecjalnie mnie zajmuje, najważniejsza jest Oleśnica. Szkoda jej dla partii politycznych, bo zamiast poświęcać się miastu, poświęcają się wyrzynaniu watah, czy jak to tam było.
Dziękuję organizacji za szkołę polityki, na razie mi wystarczy. Dziękuję za dwóch sprawdzonych przyjaciół, których tam poznałem. Pozdrawiam osoby pozostałe w ugrupowaniu i ich przywódców, owych radnych i innych takich na świecznikach. To jakieś chore, ale mam dla nich jeszcze sporo sympatii, chociaż w jednej ekipie już nigdy nie będziemy. Zasadniczo różnimy się w metodologii działania i w pryncypiach oraz, co tu dużo gadać, w postrzeganiu rzeczywistości. Niektóre ich posunięcia oceniam jako złe, szkodliwe, głupie i małostkowe. No i podłe, bo na grilla mogliby jednak zapraszać.
A czy będę miał coś wspólnego z propozycją pozapartyjną (lepiej: ponadpartyjną)? Będę.
Ale o tym kiedy indziej.
KONIEC
Podpisali się pod tym kolesie, którzy w ciągu roku średnio raz pojawili się na zebraniu. Albo nawet wcale. No i region je rozwiązał. Odwołaliśmy się razem i każdy z osobna. W tym czasie ten sam region powołał do życia nowe koło. Inauguracja jego działalności odbyła się na basenie. Komunikat prasowy informował, że oto członkowie i sympatycy organizacji zebrali się by uczcić akt powstania nowej struktury. Był jeden poseł z ostatniej ławki, jeden wójt, paru radnych, pół autobusu statystów, kiełbaski i piwo.
Nikt nie miał ochoty (odwagi?) nas o tym poinformować. A. dowiedział się przypadkiem, ja po fakcie. M. kilka miesięcy wcześniej stwierdził, że nie będzie kopać się z koniem i podziękował premierowi oraz jego lokalnym kapralom za współpracę. Kolega-naukowiec musiał skrócić pobyt na madryckiej uczelni, bo jeden eksponowany działacz, lubujący się w nachodzeniu lokalnych mediów, ogłosił wszem i wobec, że kolega – naukowiec przebywa w Hiszpanii i jeszcze trochę tam posiedzi, toteż w rozwiązanym kole są aż dwie osoby: A. i ja. Kolega-naukowiec wymógł na działaczu przeredagowanie oświadczenia, ale złodzieje i tak mogli przez to zainteresować się jego pustym mieszkaniem... kolega więc wrócił (dotąd działał aktywnie poprzez skejpa i inne cuda techniki), zatem fizycznie zrobiło się nas trzech.
Za mało, by istnieć, za dużo, by dać o sobie zapomnieć.
W tym okresie „nowe koło” (w skrócie nk, jak nasza-klasa, portal szczególnie lubiany przez jednego z działaczy, który za tę sympatię musiał zapłacić 500 zł) wykazało kilka ciekawych inicjatyw. Na przykład tydzień po tygodniu ukazywały się w lokalnych mediach oświadczenia typu „Niniejszym uroczyście oświadczamy, że nie ma już dotychczasowego koła naszej organizacji, bo je rozwiązali, ale spoko, zmontowaliśmy sobie nowe, a w tym starym, co to go już nie ma, to są jeszcze trzy osoby, ale jedna jest w Hiszpanii, czyli w sumie są dwie, ale i tak nie działają, czyli jakby ich nie było”. A że owszem, działaliśmy, to chyba za tydzień pojawia się następne w stylu „jako, że koło rozwiązano, to go nie ma, ale jako, że może się odwołać, to jest, ale to u nas jest fajnie, bo mieliśmy grilla na basenie”. Po kolejnym tygodniu znowu coś w guście „Aha, w naszych poprzednich oświadczeniach w sumie pisaliśmy, że koło rozwiązano, bo nie działało, ale zapomnieliśmy dodać, że M. to kawał łobuza, krzyczał na nas i nas nie lubił, a to kulawo trochę, bo jego brat jest zasłużonym wicebronsiem i generalnie nam głupio z tego powodu, ale to nie nasza wina”.
Dostałem też pismo od aktualnego premiera. Nie było pozdrowień, było coś, co odebrałem jako „tak, tak, my bardzo cenimy samorządność, koleżeńskość i mądrość, ale weź spadaj i nie zawracaj mi tyłka jakąś Oleśnicą, jak was we Wrocławiu rozwiązali to ich rzecz, ja tu się muszę teraz z Mirem i Grzechem rozmówić, a ty mi tu że Oleśnica to i tamto, gdzieś mam Oleśnicę, niech se tam knują, nie łam się chłopie, zapisz się do innego koła i głosuj na nas za rok”. Oczywiście całość była nieco krótsza i bez osobistych wycieczek, ale przekaz zrozumiałem jasno i przejrzyście. Utrzymali w mocy nasze rozwiązanie.
Chwilę potem stała się rzecz dziwna, o której już na tym blogu pisałem, nie ma sensu więc do tego wracać. Wspomnę tylko, że koalicyjne porozumienia pomiędzy moją organizacją a ugrupowaniem trzymającym władzę zostały mocno nadwyrężone i stopień zaufania do paru kolegów spadł do niebezpiecznie niskiego poziomu. W sumie mogło się komuś pomieszać we łbie po cmentarnej akcji z sowieckimi żołdakami. A łeb, panie, to trza chronić, najlepiej ponoć takim żołnierskim hełmem.
Czas kończyć i powiastkę, i przygodę z organizacją. Jeżeli do niej przystąpiłem, kiedy przerżnęła podwójne wybory i była w głębokiej... opozycji, to jeżeli ją opuszczę, gdy rządzi i ma realne szanse na kolejną kadencję oraz na zasiedlenie pałacu prezydenckiego, jej wyniki sięgają nieosiągalnych wcześniej szczytów a ludzie zapisują się doń masowo, to chyba nie wyjdę na koniunkturalistę?
Może pozwolę mojemu członkostwu spokojnie sobie wygasnąć, może trzasnę drzwiami. Chciałem rzucić legitymacją, ale nigdy mi nie dali. Ciekawe, czy ci z grilla mają?
Szkoda, bo ze wszystkich formalnych ugrupowań w skali kraju, ideały tego były mi najbliższe. Tylko wykonawców owych idei Platforma ma do dupy. Gdybym tragizował, napisałbym coś w ten deseń: moje dziewicze zaangażowanie zostało brutalnie zgwałcone przez polityczną rzeczywistość, a nieskalane lico obrzygane przez miejscowych cwaniaków, itede, itepe. Na szczęście „skala kraju” póki co niespecjalnie mnie zajmuje, najważniejsza jest Oleśnica. Szkoda jej dla partii politycznych, bo zamiast poświęcać się miastu, poświęcają się wyrzynaniu watah, czy jak to tam było.
Dziękuję organizacji za szkołę polityki, na razie mi wystarczy. Dziękuję za dwóch sprawdzonych przyjaciół, których tam poznałem. Pozdrawiam osoby pozostałe w ugrupowaniu i ich przywódców, owych radnych i innych takich na świecznikach. To jakieś chore, ale mam dla nich jeszcze sporo sympatii, chociaż w jednej ekipie już nigdy nie będziemy. Zasadniczo różnimy się w metodologii działania i w pryncypiach oraz, co tu dużo gadać, w postrzeganiu rzeczywistości. Niektóre ich posunięcia oceniam jako złe, szkodliwe, głupie i małostkowe. No i podłe, bo na grilla mogliby jednak zapraszać.
A czy będę miał coś wspólnego z propozycją pozapartyjną (lepiej: ponadpartyjną)? Będę.
Ale o tym kiedy indziej.
KONIEC