piątek, 8 lipca 2011

Obecność po niebycie

W czasach tzw. świetlanej IV RP znany był pewien mało śmieszny dowcip, mniej więcej takiej treści: Uniwersytet, egzamin ustny z - chyba - historii najnowszej lub innej politologii. Profesor znudzony, student zestresowany. Temu ostatniemu idzie prawdopodobnie kiepsko, bo profesor ucieka się do tzw. pytań wyciągających. Pyta o ostatnie zmiany legislacyjne, proponowane przez koalicję PiS, LPR i Samoobrony. Student nie ma bladego pojęcia. Następne pytanie jest o archiwa IPN. Student blednie jeszcze bardziej.

- A wie pan chociaż kto to jest Ziobro?
Student jest już zielonkawy.
- ...a Lepper?
Twarz studenta przybiera odcień sinoniebieski.
- ...a Kaczyński?! - nie daje za wygraną profesor.
Student prawie mdleje i nie potrafi dłużej ukryć niewiedzy.
- Nie, panie profesorze, nie wiem...
- Panie, gdzieś się pan uchował?!
- W Bieszczadach, panie profesorze...
Profesor z litości daje tróję, nabija fajkę i myśli: "a może by tak wszystko pieprznąć i wyjechać w Bieszczady?"

Otóż, mili Państwo, ja też udałem się w swoje własne, prywatne "Bieszczady".

Nie czytałem oleśnickich gazet, żeby nie denerwowało.
Nie otwierałem lokalnych portali, żeby nie prowokowało.
Nie spacerowałem po mieście, żeby nie spotkać własnych rozterek.

I było mi bardzo dobrze.

W tym czasie samolubnie i bez skrupułów zajmowałem się własnymi sprawami, dopóki mi nie przeszło. Efekt dbałości o własne sprawy będę spłacać przez trzydzieści lat, ale za to mam balkon z widokiem na salon "Bodzia" zamek.

Zatopiwszy się na balkonie w wykwintne krzesełko rattanowe nabyte drogą kupna w markecie Biedronka, przejrzałem pobieżnie nagłówki rozmaitych portali. Po tej lekturze nie wykluczam kolejnej emigracji wewnętrznej.

Ale może jeszcze nie teraz :)

I jeszcze jedno - to naprawdę bardzo miło, że po odblokowaniu bloga ponownie pojawili się Goście.
Wielkie dzięki!