czwartek, 22 października 2009

Cmentarne przemyślenia

Na wojskowym cmentarzu, gdzie spoczywają żołnierze Armii Czerwonej, uroczyście odsłonięto tablicę ku pamięci Armii Radzieckiej*. Były wieńce, poczty sztandarowe, przemówienia i media. Jak za starych, może dla kogoś dobrych, czasów.


Miejscy notable w płomiennych przemowach prześcigali się w serdecznościach wobec przedstawicieli Rosji. Wzruszeni kombatanci dziarsko trzymali sztandary, a spowici cmentarną powagą oleśniccy politycy czekali pokornie na swoją kolej, by oddać hołd zwycięzcom.
Dla rozwiania wątpliwości dodam, że jest październik 2009.
Całość filmuje ekipa lokalnej TVP i w regionalnym dzienniku miła pani redaktor informuje społeczeństwo, że oto doszło do haniebnego skandalu i prowokacji.
Dla rozwiania wątpliwości dodam, że wciąż jest październik 2009.

Prawda czasu, prawda ekranu (Bareja)

Z inicjatywą wyszedł potomek poległego żołnierza, mający polskie korzenie i takież obywatelstwo, sam też pamiątkową tablicę ufundował. Treść pozostawił do ustalenia gospodarzom cmentarza. No i gospodarze ustalili, a ustami wiceburmistrza Pawłowskiego ogłosili, że uczczą żołnierzy armii, w której de facto polegli nie służyli („Pamięci żołnierzy Armii Radzieckiej poległych na ziemi oleśnickiej wiosną 1945 roku”). Ot, taki skrót myślowy. Nie to jest jednak najważniejsze. Część społeczeństwa dowiedziała się o uroczystości dopiero z mediów, rzecz jasna – po fakcie. Radni miejscy, a przynajmniej ci, którzy nie posiadają zdolności profetycznych, w ogóle się nie pojawili (jednak zdolności takie, okazało się, posiada część zaprzyjaźnionych z wiceburmistrzem kolegów partyjnych, ale ten fenomen to temat na osobny tekst). I rozpętała się burza z grzmotami. Niczego nieświadomi Oleśniczanie dowiadują się nagle z wrocławskich „Faktów”, że ich władze dopuściły się czegoś w rodzaju zdrady. Lokalne media zamieszczają relacje, a internetowe fora biją rekordy w liczbie komentarzy na jeden temat. Wiceburmistrz zamieszcza sprostowania, zarzuca manipulację, a burmistrz Bronś medialnie znika na dwa tygodnie, pokazując się dopiero przy okazji otwarcia nowej hali sportowej. Przypadek? Chyba nie, bo pojawiły się konkretne pytania co do charakteru i przesłania uroczystości. Już w jej trakcie, ale także i potem wiceburmistrz opowiadał o „zakopywaniu toporów” i „młodych chłopakach, nieuczestniczących w polityce”. Że myślą przewodnią cmentarnej uroczystości było porozumienie ponad podziałami i patrzenie w przyszłość. Że było ekumenicznie. Że bez względu na wzajemne urazy zmarłym należy się szacunek. Że leżą tu też Polacy. Że powinniśmy szukać porozumienia z Rosją i Rosjanami. Że jesteśmy to winni naszym dzieciom i wnukom oraz następnym pokoleniom (?!)
To kto ma rację?

Nie należy mylić prawdy z opinią większości (Cocteau)

A teraz na poważnie.
Nikt o zdrowych zmysłach nie powinien zarzucać któremukolwiek z burmistrzów hołubienia stalinizmu czy negowania zbrodni katyńskiej. Zmarłym należy się szacunek, nawet, jeżeli przemierzali te tereny w szeregach armii niekoniecznie przyjacielskiej. Pamiętać też trzeba, że oni nie zginęli w Polsce! Zginęli w Niemczech. Nie mogli jeszcze wiedzieć, że tu będzie Polska – decyzja o tym zapadła w Jałcie w lutym 1945, Oels zdobyto kilka tygodni wcześniej. Fakt, że Rosjanie pozostali na dłużej, a przyniesiony przez nich reżim dopuścił się wielu udokumentowanych zbrodni, również nie może być przez nikogo podważany. Mimo to, gest oleśnickich władz powinien zostać doceniony. Obyśmy i my mogli tak swobodnie i uroczyście czcić naszych poległych za wschodnią granicą.
W czym więc tkwi problem?
Ano w tym, że kosztem poległych i prywatnej inicjatywy rodziny jednego zmarłego, część miejscowych polityków urządziła sobie darmową promocję. Nie chcę ponownie wskazywać nazwisk, wszyscy wiedzą, kto był najbardziej aktywny. Rady miejskiej albo nie poinformowano, albo poinformowano nieudolnie, nie wiem. Niejasny charakter miał też przebieg uroczystości. Niby prywatny – bo z inicjatywy bratanka zabitego żołnierza. Ale jednak oficjalny – bo był i burmistrz, i zastępcy burmistrza, i duchowni, i przemówienia, sztandary... To może jednak nieoficjalny? Bo przecież zabrakło władz wyższych, niż samorządowe: skoro przybyli rosyjscy funkcjonariusze dyplomatyczni, to powinni również być ich polscy odpowiednicy. Do tego wszystkiego doszedł idiotyczny i tendencyjny reportaż dziennikarki „Faktów”, a przyciśnięty przez media jeden z wiceburmistrzów bredził coś o Pis-owskiej telewizji i o ataku Pis-u na niego, platformowego przecież działacza.


Jeśli jest w polityce coś, czym gardzę, to jest to typ węgorza, który jest tak giętki, że najchętniej ugryzłby się we własny ogon (Thatcher)

Ktoś odpowiedzialny z ramienia miasta za organizację uroczystości, mogę się tylko domyślać kto, wykazał się w tej delikatnej sprawie zwinnością słonia w składzie porcelany oraz godną podziwu ociężałością umysłową. Zaproponowano i przyjęto złą sentencję, którą finalnie umieszczono na tablicy. I nie idzie już tylko o kwestię, czy armia była „Czerwona”, czy „Zielona”, czy „Radziecka”, czy „Zdradziecka”, czy zginęli wiosną, czy zimą (prawdopodobnie najwięcej poległo zimą – w styczniu!), ale o to, że napis „upolitycznia” poległych i czyni tablicę obiektem ataków. Można było na przykład dedykować ją „Żołnierzom wielu narodów poległym w walce z nazizmem na ziemi oleśnickiej”, bo przecież w Armii Czerwonej służyli nie tylko Rosjanie. I nie ginęli tylko zimą, czy tylko wiosną.
Próbowano „uoficjalnić” prywatną uroczystość, lub też oficjalną tak nieudolnie zorganizowano, że w istocie ciężko ją za taką uznać. Należało być konsekwentnym i na przykład pozwolić rodzinie poległego w spokoju oddać cześć poległemu stryjowi i jego towarzyszom, bez wołania telewizji i zbiorowego składania kwiatków przed kamerami – również przez ewentualnych kandydatów na radnych. Jeżeli zaś podjęto decyzję o oficjalnych obchodach, to trzeba było poinformować wojewodę, może kogoś w MSZ o planowanym przybyciu delegacji z konsulatu Federacji Rosyjskiej, zaprosić radnych miejskich, może młodzież z oleśnickich szkół, może wcześniej zrobić akcję promocyjną „zakopmy topory” (jeśli już musimy pozostać w retoryce pana Pawłowskiego)... wystarczyło pomyśleć.
Cóż, czasami ci, którzy chcą się przypodobać wszystkim, najwięcej na tym tracą. Co przypominam wszystkim kandydatom na radnych i burmistrzów, a przede wszystkim wyborcom.
A dla rozwiania wątpliwości po raz trzeci dodam, że październik 2009 jeszcze się nie skończył.

* Niby to samo, ale jednak nie. Nazywanie krasnoarmiejców dumnym mianem żołnierzy Armii Radzieckiej to zwyczaj powojenny, a oficjalnie Armia ZSRR przestała być „Czerwoną” (przez duże „Cz”), a została „Radziecką” dopiero w lutym 1946, ponoć dla odróżnienia od Ludowo-Wyzwoleńczej Armii Chin, również zwanej gdzieniegdzie „Czerwoną”. Ale dla mnie to trochę tak, jakby Polakom na Monte Cassino napisać, że oto leżą tu żołnierze NATO. Czyli niby to samo, ale jednak nie. Bo w sumie tamże poległym Niemcom można by dedykować identyczny napis.
Zostawmy to, pewno się czepiam.