czwartek, 25 lutego 2010

Spisek. Odcinek trzeci, w którym bohater się dziwi, chociaż w sumie nie powinien.

Przyszłość kazała na siebie czekać kolejne parę miesięcy. W tym czasie ważni działacze już odpisywali mi na maile, co poczytałem sobie za sukces dyplomatyczny, ponieważ nie kryłem sympatii do ich wewnątrzpartyjnych adwersarzy.

W którymś z takich maili jeden z radnych powiatowych napisał, że docenia mój wkład w organizację i oczekuje programu działania, ponieważ jestem brany pod uwagę jako kandydat na szefa partii w mieście. Mało, że jako kandydat: jak się zgodzę, to zostanę przewodniczącym! (nie było to napisane wprost, ale wyraźnie wynikało z treści). Odpisałem, że i owszem, bardzo dziękuję, program posiadam, ale doszło do polaryzacji w łonie koła (uwielbiam takie strzeliste frazy!) i potrzebujemy porozumienia, żeby skutecznie działać, dlatego sugeruję wziąć do władz M. oraz A. A program i swoje pomysły mogę wdrażać bez piastowania tak prestiżowych funkcji. Odpowiedź przyszła dość lakoniczna, w stylu „żebyś się nie zdziwił”.

Zdziwiłem się jakoś na początku kolejnego roku. W końcu odbyło się zebranie koła i w końcu wyłoniono jego nowe władze: M. został przewodniczącym, A. jego zastępcą a ja sekretarzem. Od razu zabraliśmy się do roboty. Na pierwsze „nasze” zebranie zaprosiliśmy koleżeństwo do kawiarni. Kto palił, ten mógł palić, kto nie palił, ten mógł sobie powdychać za darmo. Przyszło nawet parę osób. Zebrania organizowaliśmy regularnie, zawsze poza przygnębiającym biurem. Z inicjatywy A., radnego miejskiego, dyskutowaliśmy nad tematami dotyczącymi najbliższej sesji Rady Miasta, oczywiście w zakresie dostępu do informacji przysługującym osobom spoza Rady. Raz przyszedł ów drugi radny, niedawno namaszczony na szefa powiatowego organizacji i doszło do pięknej wymiany zdań pomiędzy nim a M. Po wzajemnej wiązance fantazyjnych związków frazeologicznych, poturbowany mentalnie szef powiatu pożegnał towarzystwo i udał się na spoczynek. Potem widziałem go jeszcze na jednym zebraniu, a później to już tylko na zdjęciu w gazecie.

Kolejny raz zdziwiłem się, gdy gazety podały, że jeden z kolegów, radny powiatowy, został bardzo ważnym prezesem. Jako bardzo ważny prezes musiał czuć się nieswojo, gdy drugi radny powiatowy wyznał szczerze gazecie, że jest to wybór tymczasowy i niemerytoryczny. Ten merytoryczny będzie za miesiąc, a to, co my tu teraz robimy, to jest, drodzy państwo, depisyzacja urzędów i spółek. Niby okej, ale władze koła chyba powinny coś o tym wiedzieć. Niby okej przestało być okej, kiedy minął miesiąc, dwa, trzy, rok... wybór niemerytoryczny stał się merytorycznym nie wiadomo kiedy. Nie wiem, jakie trzeba mieć kwalifikacje na zostanie bardzo ważnym prezesem, bo nigdy takim nie byłem. Pewno długo jeszcze nie zostanę, bo mówię tylko dwoma językami obcymi i zarządzam międzynarodowo kontraktami liczonymi ledwie w milionach euro. To nie zazdrość przeze mnie przemawia, po prostu takie nagłe awanse nie są chyba w porządku. Kurczę, no nie są! Dał nam przykład Rosół, jak zatrudniać mamy?

W tak zwanym międzyczasie napisałem projekt strony internetowej, który przyjęto entuzjastycznie, ale nie powstała, bo oleśnicka domena organizacji jest prywatna i należy to brata czy ciotki jednego z radnych miejskich. Próbowaliśmy też zorganizować spotkanie integracyjne, z dzieciakami i żonami/mężami. Nie było porozumienia co do lokalizacji i terminu. Dziwne, po roku wszystkim pasowało wrześniowe grillowanie na zamkniętym basenie. Nowa władza powiatowa zorganizowała radę powiatu i podała obszerny plan działania. Zrealizowała punkt pierwszy: mecz piłkarski z PiS-em. Przegrany. Punkty pozostałe nie weszły w życie, próżno więc pisać o jakichś balach charytatywnych w Sycowie czy gdzieś tam jeszcze. Po pół roku był przepisowy termin kolejnej rady powiatu. Nie było do dzisiaj. No chyba, że była, ale mnie nie powiadomiono. Mogło się zdarzyć, bo nie powiadomiono władz koła na przykład o wsparciu konkretnego kandydata w wyborach na wójta. Miasto to nie gmina, w sumie nie musieli.

Wkurzała nas już notoryczna absencja na zebraniach, to bardzo zniechęcające i demotywujące. No i poniekąd wiążące ręce. Podobno powodem było miejsce spotkań: kawiarnia. No to zamówiłem salę konferencyjną w oleśnickim zamku. Znowu przyszliśmy sami. Jeszcze pięć minut przed zebraniem dostałem SMS-a od szefa powiatu, że sorry, ale on nie może dzisiaj, bo coś bardzo ważnego mu właśnie wypadło. Była końcówka lutego 2009.

Za chwilę okazało się, że jeszcze w grudniu szefostwo powiatu wysłało do szefostwa regionu pismo z wnioskiem o rozwiązanie koła z powodu zaniechania działania.

C.D.N.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Brawo Michał! nie wiedziałem, że tam tak kolorowo było...Trzymam kciuki i czekam na ciąg dalszy!

Anonimowy pisze...

no no, te opowiastki rzucają nowe światło na to, co niektórzy działacze opowiadają w gazetach. Ciekawe to i nawet wciągające. Ile jeszcze odcinków?