piątek, 23 grudnia 2011

Świątecznie

Nie mam jakoś specjalnie świątecznego nastroju. Za oknem błoto, świąteczne dania jeszcze w sklepie na półkach, a dwa dni temu moja kotka Tosia odeszła do lepszego, mam nadzieję, świata.

Na domiar wszystkiego czytam sobie oleśnickie media i zbiera mi się na wymioty.

Nie trzeba wyjaśniać co i jak: osoby mniej więcej interesujące się swoim miastem są na bieżąco.

Jest bardzo smutne, że permanentna krytyka z jednej strony (części mediów i publicystów-amatorów) oraz brak głębszej refleksji odnośnie swoich poczynań z drugiej, tej urzędniczej, doprowadziły do polaryzacji opinii publicznej w Oleśnicy. Nie ma znaczenia, czy krytyka jest zasadna. Najczęściej była. Mam na myśli raczej jej styl. Doszło do tego, że odrębne zdanie wobec jakiejkolwiek informacji pochodzącej z jednego źródła, napotyka natychmiast wściekłość drugiej. I na odwrót.

Nie ma miejsca na porozumienie. Nawet koncepcja wywiadu z burmistrzem, zainicjowana przez jeden z portali, zapewne skończy się niczym, ponieważ przed wywiadem opublikowano pytania, mające być jego przedmiotem. Ich konstrukcja obraża Bronsia i burmistrz ma pełne prawo odmówić jakiejkolwiek rozmowy. Jeżeli ktoś wyleje potem na niego wiadro pomyj ze sztandarowymi hasłami o łamaniu prawa prasowego czy o utrudnianiu dostępu do informacji, to z chęcią z kimś takim podyskutuję o etyce dziennikarskiej.

Z drugiej strony upór (buta?) Urzędu, kluczenie w ważnych sprawach, niejasne komunikaty – nie ma znaczenia czy rzeczniczki, czy burmistrza – ewidentnie prowokują do stawiania niewygodnych (a może po prostu dociekliwych?) pytań i wyrażania niepochlebnych komentarzy.

Doszło zatem do tego, że zabrakło w Oleśnicy miejsca na opinie wyważone, doszukujące się prawdy – choćby była po środku. Wszystko musi być albo białe, albo czarne, odcieni szarości nie ma. Kto nie z nami, ten przeciw nam. Ratusz utrwala przekaz oparty na syndromie oblężonej twierdzy, strona druga własne opinie sprowadza do tezy o dyktaturze. I wszyscy swoje przekonania argumentują tyleż logicznie, jak i debilnie.

Święta są okazją do porozumienia. Może ktoś z tego skorzysta?

Zamiast dać się podzielić, zachowajmy zdrowy rozsądek i trzeźwość umysłu. Podejmijmy wysiłek i spróbujmy zbudować wspólnotę oleśniczan dumnych ze swojego miasta. Zacznijmy od wzajemnego zaufania. Dlatego w przeddzień wigilii szczerze życzę:

- burmistrzowi – autorefleksji i więcej luzu;
- krytykom, krytykantom, tzw. publicystom (czyli sobie też) – mniej nadęcia i więcej… autorefleksji;
- wszystkim – zdrowia i wyrozumiałości wobec innych.

Wesołych Świąt!

niedziela, 11 grudnia 2011

A gdzie delfiny?

W zasadzie miałem opublikować felieton o tym, o czym wszyscy już zdążyli napisać. Nawet go napisałem, jednak w związku z wykonywanym zawodem nie mam komfortu bieżącego aktualizowania bloga. W przeciwieństwie do innych tzw. „komentatorów”, których z każdym dniem jakby więcej.

Korzystając z przypadającej na początek grudnia rocznicy urodzin Stanisława Barei, wysmarzyłem smakowity paszkwil odnośnie bareizmu w czystej postaci, który cudownym zrządzeniem losu przetrwał w Oleśnicy i ejakulował na ostatniej sesji Rady Miasta podczas dyskusji o tak zwanej etyce w mediach.

Jest prawdą powszechnie znaną, że dyskusje prowadzi się na tematy ważkie, które są bliskie dyskutantom. Na tematy, w których dyskutanci są ekspertami, mając jednak odmienne zdania. Dyskutują zatem, by przekonać rozmówców do swojego punktu widzenia, lub przyjąć stanowisko interlokutora, gdy okazuje się, że jest ono właściwsze.

W Oleśnicy dyskusja odbyła się w taki sposób, że została zamknięta, ergo, część dyskutantów mogła nie mieć pojęcia o co chodzi. Mam paskudne wrażenie, że nie był to pierwszy raz.

Mimo braku dyskusji przystąpiono do głosowania nad przyjęciem stanowiska o tym, że jak media dopuszczają do publikacji złych treści, to, cytując klasyka, „nawołują do działań typu Libia”, „żeby zabić” i w ogóle „takich Brejwików” mogą w Oleśnicy wyhodować. I – żeby nie było – ja się z tym absolutnie zgadzam. I świetnie, że nasza RM tak potępia oczywiste zło.

Niestety – Rada Miasta nie jest konsekwentna.

A wojny?

A głód na świecie?

A polowania na delfiny?

W świetle strzelistego tekstu stanowiska RM, przepojonego troską i humanizmem, stanowiska godnego wyrycia w kamieniu, odlania w brązie czy wypalenia laserem w platynie, brak chociażby wzmianki o trzebionej populacji delfinów, głodujących dzieciach czy ofiarach wojen, uważam doprawdy za małostkowe.

I tak sobie pisałem, błyskotliwie łącząc wątki o podwyżkach podatków dla ludności i poborów dla urzędników, stosując przy tym jakże elokwentną paralelę o kawałku obwodnicy nad stawami, gdy kot nalał mi na laptopa i tekst diabli wzięli. Ale przede wszystkim inni już to dokładnie opisali.

Opisywali wielokrotnie, bo wiele miejsc do tego obecnie mamy. Uczciwie wyznam, że po lekturze części komentarzy np. na portalach „MO” i „TO” (tak niektórzy skracają adresy kilku serwisów), pełne ich nazwy podświadomie rozwijają mi się w stylu „Mam Obsesję” czy „Tutaj Obsrywamy”. Za co oczywiście przepraszam wszystkich, którym się wydaje, że to właśnie ich dotyczy.

A skoro mam takie urojenia, to może stanowisko RM jest jednak uzasadnione? No, kto wie.

Tylko czemu, do cholery, nasi radni nie bronią delfinów???

piątek, 11 listopada 2011

11.11.11. Świątecznie i krótko.

Był taki czas, kiedy święta państwowe w Oleśnicy obchodzono z należytą celebrą, z uczestnictwem całych rodzin. Przed pomnikami, pod którymi mieszkańcy składali kwiaty, defilowali żołnierze. Państwowe flagi łopotały wciągane na maszty przy dźwiękach hymnu. Oleśnica rozkwitała i zarządzali nią ludzie cieszący się szacunkiem mieszkańców.

Nie, to nie fantastyka. Tak było. Nie dodałem tylko, że większość oleśniczan mówiła wówczas po niemiecku.

Rok temu Dzień Niepodległości w Oleśnicy wyglądał wreszcie tak, jak powinno przebiegać radosne święto. Mnóstwo ludzi zgromadziło się na Placu Zwycięstwa. Wojsko ustawiło maszt, na który przy Mazurku Dąbrowskiego wciągnięto biało-czerwoną flagę. Tłumy dzieci z zachwytem oglądały (i zwiedzały!) sprzęt wojskowy i strażacki. Były wspólnie śpiewane pieśni. Rozdawaliśmy balony, chorągiewki, a kto chciał, mógł pomalować sobie twarz w barwy narodowe lub oleśnickie. Było tak, jak być powinno. No, prawie, bo zamiast pod polskim pomnikiem, z okazji odzyskania niepodległości kwiaty składano pod pruskim. Taka oleśnicka tradycja.

Oczywiście był to szczytowy moment kampanii wyborczej, stąd wizyta prezydenta Dutkiewicza i marszałka Łapińskiego. Jednak armia i inne służby w wyborach nie startowały, a Dzień Niepodległości przygotowały pięknie. Krótkie przypomnienie tamtego dnia:



Rafał Dutkiewicz na Pl. Zwycięstwa - tu na fotografii W. Mazurkiewicza w otoczeniu przyjaciół z Dla Oleśnicy. I ułanów!



Na specjalny maszt podczas hymnu wciągnięto flagę.


Dzisiaj Plac Zwycięstwa, serce oleśnickich uroczystości sprzed roku, wyglądał tak:



Nawet nie było flag. Może i dobrze, bo należy je podnosić z należytym szacunkiem.


Nie wiem czego po stronie organizacyjnej zabrakło, że nie było jak w listopadzie 2010. Owszem, pieśni śpiewano, kwiaty składano, była asysta wojska i cały podniosły ceremoniał z salwami i przemówieniami. W sumie nie ma się czego przyczepić, poza tym, że rocznicę wyzwolenia urzędowo celebrujemy pod cudzym monumentem. Oczywiście ma to pewien wymiar symboliczny, ale wolałbym świętować polskie święta pod polskim pomnikiem. I dlaczego nie na Placu, nomen omen, Zwycięstwa?

niedziela, 6 listopada 2011

W odpowiedzi na komentarze. A poza tym to piękny listopad mamy.

W zasadzie to miał być komentarz do poprzedniego posta. Ale mi się jakoś rozrósł, więc wpisuję go tutaj. I dla oddechu - parę obrazków. Zupełnie nie na temat.

Mili Państwo, bardzo dziękuję za wizytę. Panie Felisie - dawno nie mieliśmy okazji wymienić poglądów. Cóż mogę dodać? Moim zdaniem, Rada Miasta oraz szeroko rozumiane zaplecze burmistrza, nie muszą opracowywać ekstra planów ratowania szefa: nie ma powodów, by tak czynili. Owszem, demokracja wyposaża nas w instrumenty prowadzące do zmiany władzy, ale w tym konkretnym przypadku może dotyczyć to tylko burmistrza. Rada i tak pozostanie bez zmian. Czy Jan Bronś dotrwa do końca kadencji? Uważam, że tak, a przynajmniej nic nie wskazuje, by miało być inaczej. Nawet jeżeli jakimś cudem doszłoby do referendum, to obostrzenia dotyczące frekwencji w oleśnickich realiach nie są do przejścia. A jeśli jednak zostałyby spełnione wszelkie warunki ordynacyjne (frekwencja 3/5 spośród tych, którzy wzięli udział w wyborach 2010, spodziewane protesty) - cały czas przecież teoretyzujemy - to kto miałby zająć jego miejsce w ratuszu?

Pomijam fakt, iż w przypadku przeprowadzenia skutecznego referendum, do czasu nowych wyborów Donald Tusk wskaże kogoś do pełnienia tej funkcji. I byłaby to z pewnością osoba z Platformy. Lokalnej. I akurat będzie wolny Piotr Pawłowski, bo odwołanie burmistrza idzie w parze z odwołaniem wiceburmistrzów.

Oleśnicka polityka nie posiada dzisiaj ośrodka opozycyjnego, zdolnego do wysunięcia na to stanowisko kogoś poważnego, kogoś rzutkiego i z wizją, komu oleśniczanie zaufaliby ponad podziałami. Owszem, możemy przypominać nazwiska dawnych kontrkandydatów, ale to kandydaci z odium porażki, silnie kojarzeni z np. z PiS-em, które właśnie się rozpada. Pani Dzięgło - z całym szacunkiem - również nie zawładnęła wyobraźnią wyborców. O panu Konopce łaskawie nie wspomnę. Kto więc miałby stanąć przed Radą Miasta, złożoną głownie z osób tak czy inaczej z burmistrzem związanych? W jaki sposób uzyskać przed takim gremium absolutorium?

No właśnie.

Do żadnych zmian zatem nie dojdzie. Wszelkie próby obrzydzenia Jana Bronsia odniosą odwrotny skutek, pomogą też skonsolidować jego zwolenników. Zamiast szczeniackich zaczepek należy skupić się na stworzeniu programu dla Oleśnicy na najbliższe lata oraz wizji miasta za 10, 20, 30 lat. A potem nauczyć się to ludziom opowiadać. I możliwe, że ludzie poproszą o jego realizację.

Kto wie, może pojawi się wówczas przyszły kandydat, który nie będzie opierał programu na negacji i przekona do siebie dzisiejszych niezadowolonych oraz przejmie chociaż część głosów Bronsia.

Na razie nie zawracajmy więc sobie głowy referendum. Przyglądajmy się pracy samorządowców, wystawiajmy im oceny. Krytykujmy gdy trzeba i chwalmy gdy się da.

A teraz zapraszam na spacer po Oleśnicy i okolicach. Ten listopad naprawdę jest piękny :)




















I jeszcze fotka interwencyjna: Przejście przez ul. Wojska Polskiego pomiędzy ul. Targową a tą nową, obficie obdarzoną latarniami. Przejście, które jest, a którego w sumie nie ma. Jest znak pionowy, są mrugające światełka i inne cuda, ale brakuje pasów. I auta do Wrocławia zasuwają, a spacerowicze i dzieci czekają na szczęście.

Kiedy przejście będzie ukończone?

niedziela, 30 października 2011

Krótka pamięć, czyli rocznica wyborów samorządowych

Przegrałem rok temu wybory do Rady Miasta. Przegrałem ja, przegrali moi koledzy. Zaklinanie rzeczywistości przez niektórych z nas niczego nie zmieni: porażka pozostanie porażką. Nawet, jeżeli szczycenie się wizytą prezydenta Wrocławia uznamy za najważniejszy element prekursorskiej kampanii. Kampanii takiej, jakiej nigdy wcześniej nie było.


I pewno więcej nie będzie.

Od tamtego czasu schowałem się w wirtualną dziuplę: na rozmaitych portalach obrywałem, że niecałe czterdzieści głosów nie upoważnia mnie do komentowania rzeczywistości. Że oleśniczanie w wyborach pokazali, iż nie akceptują moich poglądów, a nasze – jako stowarzyszenia „Dla Oleśnicy” – są bez wartości i chodzi tylko o jedno – o dopchanie się do koryta. A dopraszaliśmy się zmian, wykazując absurdy w funkcjonowaniu dawnej Rady oraz instytucji zarządzanych przez samorząd. Także i na tym blogu wielokrotnie pisałem o zaniedbaniach władzy, o braku kompetencji urzędników, o radnych uzależnionych od dochodów ze źródeł samorządowych i zawodowo podporządkowanych tym, którzy w samorządzie powinni być im podlegli…

Zarzucałem tamtej Radzie Miasta miałkość i uległość. Radni – w mojej ocenie – winni byli bezrefleksyjnego akceptowania wszelkich planów burmistrza i brakowi chociażby stawiania niewygodnych pytań. Oleśnicki establishment nigdy nie był zainteresowany wykształceniem elity zdolnej do przeciwstawienia się władzy, czy chociażby do równorzędnej z władzą dyskusji. Co mówię – uprzednio do dyskusji władzę należałoby zachęcić! Albo zmusić, a tego żadna władza nie lubi.

Wyniki wyborów samorządowych pokazały, że oleśniczanie zmiany nie chcieli. Z premedytacją używaliśmy określenia „konserwacja władzy” i wyborcy uznali, że to najlepsze z rozwiązań.

Pomimo krytyki, nie domagałem się zmiany burmistrza. Najuczciwiej mówiąc – nie widziałem nikogo, kto mógłby tę funkcję pełnić skuteczniej. Odczucie to było paskudne, bo można było burmistrzowi zarzucić mnóstwo rzeczy, za które był i jest odpowiedzialny, a także takich, za które odpowiedzialność ponosił tylko pośrednio. A jednak broniłem go, winą za całe zło obarczając gnuśnych radnych, którzy w końcu, niech to szlag, oceniają i rozliczają burmistrza z jego pracy! To Rada Miasta jest organem nadrzędnym, a o tym, niestety, mało kto zdawał się pamiętać. I, co tu dużo mówić, nic się w tej kwestii nie zmieniło. Jest nawet gorzej.

Zmienia się za to rzeczywistość. Postanowiłem sobie, że będę siedział cicho. Że wspomniana porażka w wyborach nie daje mi legitymacji do reprezentowania kogokolwiek. Poza sobą samym.

Są jednak rzeczy, które wkurzają mnie niemiłosiernie. Jestem jak dziecko, które ciągle się dziwi. To, co mnie dziwi, najczęściej mnie też wkurza; pojęcia nie mam co to za konstrukt psychofizyczny, ale tak już mam. Ostatnio zadziwiło mnie zdziwienie rzeczniczki Urzędu Miasta spowodowane tym, że dziennikarze pałętają jej się po ratuszu i o coś ją pytają. Rzecznik Urzędu w sumie jest od tego, żeby odpowiadać i reprezentować Urząd. I jak potrafi – reprezentuje. Jak potrafi wypowiadał się też do kamery pytany o służbowy parking wiceburmistrz, u którego na twarzy ogólnopolski widz mógł zaobserwować heroiczną walkę: czy powiedzieć prawdę (albo parkingu nie ma, albo jest, ale nie wiem gdzie, albo nie rozumiem pytania), czy skłamać, czy może jakoś tak wybrnąć, żeby z jednej strony być wiarygodnym, a z drugiej nie podpaść szefowi.

Ciężko pogodzić się z faktem, że dziennikarka – w mojej ocenie od początku nastawiona na zrobienie materiału z tezą – nie spotkawszy w ratuszu nikogo kompetentnego – znajduje potwierdzenie swoich założeń i przy okazji przywalenia burmistrzowi robi Oleśnicy taki PR, że mityczni i obiecani inwestorzy, dokonując research’u przedinwestycyjnego zapewne dojdą do wniosku, że ich pieniądze będą bezpieczniejsze gdzieś indziej.

Najbardziej zadziwił mnie jednak burmistrz. Najpierw odmawia niezwłocznej odpowiedzi rzeczowo pytającemu radnemu P. Karaskowi, następnie daje się ponieść nerwom i wybucha przy tylko czekającym na to dziennikarzu.

Jestem daleki od stawania po czyjejkolwiek stronie. Burmistrz, przyzwyczajony do braku konkurencji, bierności, albo wręcz braku opozycji i absolutnego posłuchu u „swoich”, uwierzył chyba we własną nieomylność. Efekt tego jest taki, że na wszelkie zarzuty reaguje irytacją, gniewem i groźbami. Jego wystąpienie o ochronę i, jak to kilkukrotnie na sesji powtórzył, „podjęcie czynności” (cokolwiek to oznacza), może stać się początkiem końca politycznej kariery tego zasłużonego - czy się to komuś podoba, czy nie – samorządowca.

Najprężniej rozwijające się oleśnickie medium utknęło na mieliźnie. Z całym szacunkiem, ale Jan Bronś to nie Richard Nixon, a redaktorowi portalu jeszcze troszeczkę brakuje do Boba Woodwarda. Stałoby się bardzo źle, jeśli do zmiany na burmistrzowym stanowisku doszłoby z powodu „citroengate”. Owszem, sprawa nieładnie wygląda, ale wcale nie wiadomo, jak się skończy. Proszę wybaczyć: przejażdżek syna, nonszalanckiego parkowania czy szczeniackich podchodów z „ukrywaniem” auta nie traktuję poważnie. Jasne, że nie powinno tak być, ale jeśli tylko dlatego miałaby nastąpić jakakolwiek zmiana w ratuszu, to ja się nie zgadzam.

Moim zdaniem burmistrz próby kolejnej reelekcji już nie podejmie. Wydaje mi się, że decyzję podjął już dawno: zmęczenie i zniechęcenie muszą być duże. To widać. Poza tym pieniądze z UE się kończą i trzeba będzie zmierzyć się z budżetami bez dotacji z programów unijnych. Przez trzy lata Bronś może jednak jeszcze zmienić powstałe o nim wyobrażenie, sprowadzające dwadzieścia lat pracy do kombinowania „jak tu załatwić sobie samochód”. Taka ocena po porostu byłaby nieuczciwa. Jeśli zaryzykuje w kolejnych wyborach, będę miał nadzieję, że kontrkandydat poza własnym pomysłem na miasto będzie umiał doprowadzić do otwartej i merytorycznej dyskusji. I że wreszcie będzie wybór.

Zacząłem od wspomnienia porażki w wyborach dlatego, że oznaczała ona zwycięstwo koalicji PS 2002 – PO - SLD. Mam gorzką satysfakcję, że artykułowane przed rokiem obawy realizują się tak szybko, chociaż nikt nie spodziewał się poważnego kryzysu z powodu auta. Następne wybory odbędą się w odległej przyszłości i większość z dzisiejszych rozczarowanych nie będzie już pamiętać o swoich dawnych zarzutach.

A szkoda, bo krótka pamięć to coś, na co każda władza liczy.

czwartek, 4 sierpnia 2011

Alfabet oleśnicki. Tylko dla wytrwałych.

I obejdzie się bez nazwisk, bo to byłoby zbyt proste :)

A.
A jak „auto”. O służbowych w Oleśnicy mówi się z jakiegoś powodu niechętnie. Dla prywatnych szykowane są już piękne parkomaty. Auta automatycznie wywołują wzmożone dyskusje, w szczególności ich zakupy, sposób parkowania czy podróże. Wszystkim zalecam autorefleksję.

B.
B jak „buta”. Wynika z braku autorefleksji (patrz powyżej) i przeświadczeniu o własnej wszechmocy. Uwaga! Może występować w pakiecie z „automatycznym zawieszeniem dostosowującym się do prędkości jazdy z możliwością zmiany prześwitu”. Cokolwiek to oznacza.

C.
C jak „ciarki”. Przeszły mnie kilka razy w życiu. Raz na filmie „Titanic”. Raz jak Małysz się żegnał ze skokami. Ostatnio – gdy przeczytałem traktat o „mowie nienawiści” na stronie UM. Do tej pory łkam i waląc się w wątłą pierś wyznaję „Mea culpa!”. Jam to bowiem jako pierwszy w lokalnym Internecie pod własnym nazwiskiem ośmielił się coś wszetecznego napisać.

D.
D jak „dupa”. Słowo to w Oleśnicy charakteryzuje stan dróg i chodników po corocznych i standardowo powtarzających się zaskakujących deszczach. „Deszcz” – też na D.

E.
E jak „e tam”, typowa odpowiedź większości moich znajomych na pytanie, czy pójdą na wybory samorządowe. Albo czy na mnie zagłosują.

F.
F jak „Francja”. W Oleśnicy kojarzy się głównie z jedną marką samochodu, nie wspomnę jaką, bo mi Citroen nie płaci.

G.
G jak „gospodarcza strefa”. Podobno jest, ale sprytnie ukryta. Najpewniej przed nieuczciwymi inwestorami. Albo, co gorsza, przed konkurencją. Konkurencyjne miasta były na tyle głupie, że nie ukryły swoich stref gospodarczych i namnożyło się u nich jakichś firm czy innych przedsiębiorstw. A u nas cisza i spokój, jak na sypialnię Wrocławia raj na ziemi przystało.

H.
H jak Hiszpania. Nie wiem czemu. Może czas już wysłać tam kogoś w celu poszukiwań miast partnerskich? Nawet z kolegą.

I.
I jak „Internet”, miejsce w Oleśnicy skażone fundamentalizmem, kłamstwem, zaprzaństwem, pyskatymi publicystami i innymi swingersami. Unikać!

J.
J jak „ja”, odpowiedź na przykładowe pytanie do, powiedzmy, radnych miasta, powiedzmy, naszego, w typie: „Kto z Państwa chciałby netbooka?”, albo „Nie wiem po co, ale kto ze mną pojedzie szukać miast partnerskich na wschodzie?”

K.
K jak „krytyka”, w niektórych kręgach krytyka jest tabu i dostępna tylko dla wtajemniczonych.

L.
L jak „logika”, towar u nas ostatnio jakby co raz bardziej deficytowy. Jej brakiem można wszystko wytłumaczyć, tak jak cytatami z Biblii. Albo z Lenina. Też na „L”. Użyteczne przy dyskusji o lotnisku. Na „L”, nie inaczej.

Ł.
Ł jak „łojezu”, najczęstszy komentarz do kolejnej wymiany poglądów Redakcji z Ratuszem, Ratusza z Blogerem, Blogera, z Ratuszem, Ratusza z Redakcją, Redakcji z Blogerem, Blogera z Blogerem, Redakcji z Redakcją i Ratusza z … Wiecie co, lepiej czytać książki.

M.
M jak „muzeum”. Po latach redukowania Oleśnicy do poziomu historycznej pustyni wreszcie będzie. I M jak „Marek”. Bardzo właściwe, by wspomnieć Jego pracę na rzecz popularyzowania historii miasta właśnie teraz i właśnie tutaj.

N.
N jak „narzekanie”, ulubiona czynność wykonywana zwykle przez społeczeństwo, którego drugą ulubioną czynnością jest wyborcza pasywność. Nie jest to bynajmniej wynalazek oleśnicki. Wyborcza pasywność i narzekanie chadzają w parze jak Polska długa i szeroka. W Oleśnicy jednak się rozdzieliły. Wyborcza pasywność zawitała w do nas ostatnio w listopadzie 2010 roku, a narzekanie wpadło chwilę później i tak jakoś utknęło.

O.
O jak „Ola”. Miasto prowadzi kampanię pod nazwą „Oleśnica – miasto wież i róż”, i, w myśl treści hasła, pierwszy plan na plakatach zajmuje Ola. Jak ktoś ma wątpliwości – vide „L”.

P.
P jak „polemika”. Stan posiadania polemiki jest u nas odwrotnie proporcjonalny do stanu posiadania „logiki” i „umiaru”. Umiałby może ktoś zrobić tak, aby wszystkie trzy występowały zawsze jednocześnie?

R.
R jak Ratusz, czyli synonim władzy wszelakiej, tak uchwałodawczej jak i wykonawczej, a do tego też urzędników. Paradoks polega na tym, że jak ktoś zasługuje na kopa w zadek, to obrywają wszyscy, a – mówię to absolutnie serio – jest całkiem sporo urzędników, bez których to miasto wykoleiłoby się zupełnie.

S.
S jak „sodówa”. S jak „Straż Miejska”. Jak ktoś chce, może to połączyć.

T.
T jak „teren”. Bliżej nieokreślone miejsce, w którym przebywa zwykle ten, do którego masz jakąś sprawę. I wcale nie napisałem, że chodzi o radnych.

U.
U jak „umiar”. Umiar boryka się w Oleśnicy z takimi samymi problemami jak logika.

W.
W jak „włodarz”. Nie bardzo kumam etymologię, ale pewien portal uparcie określa tak faceta, który dojeżdża do pracy kilka tysięcy kilometrów co miesiąc. Przynajmniej tak wynika z przebiegu jego starego służbowego wozu.

Y.
Y jak „Yhy”, tak odpowiedział z ironią kolega na pytanie, czy wystartowałby w wyborach samorządowych, po czym trzepnął mnie w łeb i dodał coś zupełnie niepolitycznego o moich przodkach.

Z.
Z jak zawiść. Cecha ta jest immanentna wszelkim krytykom. Przynajmniej według krytyków krytyków.

piątek, 8 lipca 2011

Obecność po niebycie

W czasach tzw. świetlanej IV RP znany był pewien mało śmieszny dowcip, mniej więcej takiej treści: Uniwersytet, egzamin ustny z - chyba - historii najnowszej lub innej politologii. Profesor znudzony, student zestresowany. Temu ostatniemu idzie prawdopodobnie kiepsko, bo profesor ucieka się do tzw. pytań wyciągających. Pyta o ostatnie zmiany legislacyjne, proponowane przez koalicję PiS, LPR i Samoobrony. Student nie ma bladego pojęcia. Następne pytanie jest o archiwa IPN. Student blednie jeszcze bardziej.

- A wie pan chociaż kto to jest Ziobro?
Student jest już zielonkawy.
- ...a Lepper?
Twarz studenta przybiera odcień sinoniebieski.
- ...a Kaczyński?! - nie daje za wygraną profesor.
Student prawie mdleje i nie potrafi dłużej ukryć niewiedzy.
- Nie, panie profesorze, nie wiem...
- Panie, gdzieś się pan uchował?!
- W Bieszczadach, panie profesorze...
Profesor z litości daje tróję, nabija fajkę i myśli: "a może by tak wszystko pieprznąć i wyjechać w Bieszczady?"

Otóż, mili Państwo, ja też udałem się w swoje własne, prywatne "Bieszczady".

Nie czytałem oleśnickich gazet, żeby nie denerwowało.
Nie otwierałem lokalnych portali, żeby nie prowokowało.
Nie spacerowałem po mieście, żeby nie spotkać własnych rozterek.

I było mi bardzo dobrze.

W tym czasie samolubnie i bez skrupułów zajmowałem się własnymi sprawami, dopóki mi nie przeszło. Efekt dbałości o własne sprawy będę spłacać przez trzydzieści lat, ale za to mam balkon z widokiem na salon "Bodzia" zamek.

Zatopiwszy się na balkonie w wykwintne krzesełko rattanowe nabyte drogą kupna w markecie Biedronka, przejrzałem pobieżnie nagłówki rozmaitych portali. Po tej lekturze nie wykluczam kolejnej emigracji wewnętrznej.

Ale może jeszcze nie teraz :)

I jeszcze jedno - to naprawdę bardzo miło, że po odblokowaniu bloga ponownie pojawili się Goście.
Wielkie dzięki!

czwartek, 30 czerwca 2011

Powrót blogera marnotrawnego

Będzie jeszcze okazja do zwierze o powodach nieobecności, ale już teraz wysyłam w świat sygnał: wróciłem, jestem i będę pisał.

Przepraszam, że wracam (jeśli kogoś to boli). A wszystkich czworo (sześcioro?) czytelników przepraszam, że mnie nie było.

Michał

czwartek, 20 stycznia 2011

Orła cień

Środowe wydanie „Panoramy Oleśnickiej” przyniosło informację o ekshumacji żołnierzy II Armii WP i o przeniesieniu ich szczątków oraz pomnika (orła) z cmentarza przy ul. Wojska Polskiego w inne miejsce.

Biały orzeł to miejsce palenia największej ilości zniczy na początku listopada. Ten biały orzeł jest biały i jest orłem z wiadomych względów. Tymczasem facet reprezentujący zarządcę terenu mówi gazecie, że „ten orzeł nie symbolizuje niczego”. Dość to zastanawiające. Wprawdzie nie ma korony (orzeł, nie facet), ale gdy go odlano nie mógł jej mieć. Z resztą orzełki na czapkach żołnierzy też nie. Pamiętam, jak na początku lat dziewięćdziesiątych doczepiono mu coś, co przypominało furażerkę lodziarza. Chwalić Pana, furażerka, mająca być w założeniu chyba koroną (?), zniknęła. Orzeł stoi sobie więc dumnie od trzydziestu paru lat przy głównej alei i niczego nie symbolizuje. Tak przynajmniej wynika ze wspomnianej już przeze mnie wypowiedzi przedstawiciela samorządowej firmy.

Orzeł stoi i chociaż nie symbolizuje, to zajmuje miejsce. No to wymyślono, żeby go przenieść, nie-symbolizować to sobie może gdziekolwiek, nawet w krzakach, a miejsce się przyda. Współczuję nieboszczykowi, który orła miejsce zajmie, bo, jak to mówią, prasy dobrej mieć nie będzie. Albo mu będą zazdrościć lokalizacji, albo za tę lokalizację postponować.

W związku z nowym trendem przestawiania rzeczy starych i nie-symbolicznych proponuję przenieść zamek. Jest stary, a jeśli orzeł biały niczego nie symbolizuje, to zamek burżuazyjnego księcia nie symbolizuje czegokolwiek jeszcze bardziej. Przenieśmy go sobie gdzieś w okolice ul. Kochanowskiego, będzie doń bliżej z MOKiS-u. A jakie piękne i przestronne gabinety można by tam urządzić!
W pustym miejscu zróbmy sobie nowsze lodowisko, bo to obiecane nie wiadomo kiedy powstanie. I postawmy tam jeszcze nowszą Olę. Bo Ola przecież symbolizuje i nawet było o tym w gazetach.

Żarty na bok, sprawa jest cmentarnie poważna.
Orzeł, czyli pomnik pamięci żołnierzy II Armii WP, prawdopodobnie wraz ze szczątkami dziewięciu żołnierzy (pochowanych na tym samym cmentarzu, ale w innym miejscu) trafi na plac Staszica, prawdopodobnie w pobliże porośniętego mchem i krzaczorami pomnika... II Armii WP.
Tu taki niuans: ten na cmentarzu dedykowano poległym żołnierzom, ten na pl. Staszica całej armii, a w szczególności jej 3. Dywizji Artylerii Przeciwlotniczej, działającej przy oleśnickim węźle kolejowym. Oba pomniki są mniej więcej z tego samego okresu, czyli z drugiej polowy lat siedemdziesiątych.

Nie znamy jeszcze dokładnych planów przeniesienia orła i szczątków żołnierzy, ale jeśli brana pod uwagę lokalizacja „pod Orlenem” stanie się adresem ich spoczynku, uzyskany efekt może być zły. Nie dość, że pl. Staszica stanie się placem II Armii, to jeszcze należy się spodziewać zapomnienia. Miejscem pochówku powinien zostać cmentarz.

Jeżeli już żołnierze i ich pomnik tak bardzo władzom przeszkadzają, niech trafią w miejsce odpowiednie do oddawania czci. Może, nomen-omen, na Pl. Zwycięstwa? Odpowiednio zaaranżowana powierzchnia, uzupełniona masztami z wyciągarkami do flag, mogłaby się stać centrum oleśnickich uroczystości patriotycznych. Takim lokalnym „grobem nieznanego żołnierza”.

Jednocześnie wg prasy trwają starania o ustalenie nazwisk poległych, w przypadku powodzenia, jakiekolwiek czynności powinny mieć miejsce wyłącznie na drodze porozumienia z rodzinami – o ile takowe uda się odnaleźć.

Zmarli powinni pozostać tam, gdzie są, ich pomnik też. Jeśli jednak decyzja zapadła, apeluję: niech będzie to zrobione po głębokim przemyśleniu, z logicznym planem, z poszanowaniem dla zmarłych (i ich być może odnalezionych bliskich).

W narodowe święta pochylamy głowy przed niemieckim pomnikiem. Jeśli już ktoś uprze się, by zrobić na cmentarzu miejsce dla osoby bardziej zasłużonej od zmarłych w naszym mieście żołnierzy (?!), to niech chociaż nastanie czas, gdy podczas państwowych uroczystości biało-czerwoną flagę podciągnie się przy polskim pomniku, upamiętniającym polską sprawę. Gdzie? Nawet w spodziewanym rozarium „Pod Orlenem”.

wtorek, 18 stycznia 2011

Co z tą "Pogonią"?

Pogoń, ta seniorska, "zawodowa", to kawał historii lokalnego sportu. Pamiętam awans do drugiej ligi (teraz to liga pierwsza), pamiętam nawet relacje z "Brzozowa-stadium" w regionalnej telewizji, pierwszy mecz bodaj z Aluminium Konin (?) i remis...
Pamiętam drogę do półfinału Pucharu Polski i cudowny gol Minia z prawie połowy boiska w meczu z Górnikiem.


Ale to sentymenty.

Prawa rynku są takie, że klub musi sam się utrzymać i sam na siebie zarobić. Profesjonalnie zarządzane kluby mają sponsorów, dzięki którym mogą grać o najwyższe stawki (np. kiedyś Dyskobolia Groclin S.S.A. z Grodziska Wlkp., dwa lata temu połączona z Polonią, w Grodzisku klub „Dyskobolia” gra obecnie w IV lidze).
Prezesem nie musi być sponsor, prezes takiego sponsora powinien potrafić pozyskać.

Jestem przeciwny temu, by miasto partycypowało w utrzymywaniu tzw. pierwszej drużyny. To powinna być drużyna zawodowa; klub sprawnie kierowany utrzyma się, a ze strony miasta mógłby uzyskać preferencje dotyczące np. kwestii fiskalnych czy pomocy przy udostępnieniu bazy treningowej. Miasto - jako instytucja samorządowa - powinno zaś inwestować w szkolenie lokalnej młodzieży.

Nie jestem entuzjastą burmistrza, ale przypisywanie mu "rozwalenia" Pogoni to nadużycie. Klub powinien mieć profesjonalny zarząd, sprawnego prezesa i otwartego sponsora strategicznego. Jakiekolwiek "społeczne" ciała tylko zaciemnią obraz i nadal będą niewydolne i niewydajne. Jeżeli nikt taki się nie znajdzie, to należy pogodzić się z faktem, że na profesjonalny zespół piłkarski w seniorskich rozgrywkach Oleśnicy po prostu nie stać.

Dzisiaj o 18 w hotelu „Perła” poznamy nowego prezesa. Jednym z kandydatów jest p. Janusz Marszałek. Przy mojej dużej sympatii do Niego – wątpię, by udało mu się wyprowadzić klub na prostą. Oczywiście mam na myśli „reprezentacyjną” drużynę futbolistów. Na zarządzanie szczypiornistami czy szachistami oraz dobre relacje z miastem odnośnie korzystania ze stadionu, pod kierownictwem JM nie powinniśmy narzekać.

Ktokolwiek prezesem zostanie – życzę powodzenia.

czwartek, 13 stycznia 2011

Chińszczyzna

Ciastka z wróżbą na Nowy Rok. Takie chińskie, znane głównie z amerykańskich filmów. Gdyby w hali sportowej zamiast fryzjera był punkt gastronomiczny, poprosiłbym właściciela o sprowadzenie ich: pobliska piekarnia zajęłaby się treścią organiczną (czyli ciastkiem), a ja – treścią duchową, znaczy wróżbami.

Wiadomo, że w każdym powinna być inna wróżba, a klient nie może wiedzieć, na co trafi. Ale co tam, zaryzykować można inwestycję w większe ilości, przeznaczone dla konkretnych grup odbiorców.

Nie mam kuli, jednak inny rodzaj szkła, najlepiej opróżniony, też może spowodować ciekawe wizje. Spróbujmy…

Ciastko dla pacjentów. Wróżba: „Z energią kosmosu zjednoczony, cierpliwie oczekuj nieoczekiwanego i miast na potęgę limitów NFZ-u liczyć, do medycyny Wschodu zwróć się”.

Ciastko dla urzędników gminy: „Gdy duch zły na manowce prawość Twą sprowadzi, wiernym bądź i o służbę nie drżyj, prędzej bowiem najdłuższa z rzek wyschnie, nim potrzebnym być przestaniesz”.

Ciastko dla urzędników miasta: „Gdy duch zły na manowce prawość Twą sprowadzi…”, a nie, sorry, wizja mi się zdublowała.

Ciastko dla petentów urzędów: „Wichrem losu z misją wysłany pokornym bądź i niemożliwego nie wypatruj, bo ISO nie każe nikomu czekać, aż łaskawie skończysz pracę i dojedziesz z Wrocławia”.

Ciastko dla polityków: „Gdy duch zły na manowce prawość Twą…”, cholera, zacięło mi się chyba.

Ciastko dla turystów: E tam, nie opłaca się produkować tylko dwóch ciasteczek.

Ciastko dla inwestorów: …. Hmmm.., to już lepiej upieczmy te dwa dla turystów.

Ciastko dla wyborców: „Nie może żaba na suchy staw narzekać, skoro sama wodę wypiła”.

Ciastko dla krytyków burmistrza: „Nie jest winą słońca, że nietoperz gówno widzi”.

Ciastko dla pochlebców burmistrza: „Nie jest winą słońca…”, kurczę, chyba muszę oczyścić swoje czakramy.

Ciastko dla zainteresowanych sposobem organizowania Dni Oleśnicy: „Zrozumienie jest jak zimna woda na pustyni. Pomaga, ale może też zabić.”

Ciastko dla twórców promocji miasta w oparciu o nieczynną stronę internetową: „Nie lękaj się, tylko ten, kto podejmie się robić to, co absurdalne, jest zdolny do osiągnięcia tego, co niemożliwe.”

Chyba na razie wystarczy, chociaż uporczywe wizje jakoś mnie nie opuszczają.